piątek, 29 marca 2013

Norwegia / Trollstigen

Wyjechawszy znad Geirangerfjord skierowaliśmy się na Drogę Trolli, którą jednak mieliśmy osiągnąć dopiero po obiadku. A obiadek, cóż, spoczywał w bagażniku i składały się na niego złowione przez nas ryby, a także koszyk z prowiantem. Podczas całej drogi nie wiedziałam za bardzo, gdzie patrzyć. Zewsząd otaczało mnie piękno w najczystszej postaci. Zerkałam więc w prawo, potem w lewo, następnie znowu w prawo, a potem jeszcze do przodu... Urwanie głowy istne, ale musiałam, po prostu musiałam wszystko to zobaczyć. To dla mnie dość typowe - lubię dać czas mojemu móżdżkowi na zarejestrowanie każdego najlepiej detalu, każdego widoku, by potem, po powrocie skądkolwiek, móc sobie je przywoływać z pamięci. Pewnie, że czasem i tak część rzeczy blednie, ale od czego jest aparat? No, ale wracajmy do piękna! Nie dziwi mnie, że Norwegowie są bardzo dumni ze swojego kraju. I nie chodzi mi tym razem o socjal, o wygodne życie, ale właśnie o owe ,,widoczki", które - a to łobuzy! - mają oni na co dzień. Odnoszę też wrażenie, że Norwegia została stworzona z myślą o różnego typu górofilach. Wzgórza niższe i wyższe zostały dodatkowo skomponowane z fiordami, jeziorami, strumieniami i innymi takimi, pięknymi zajawkami do cieszenia oczu. Całość jest tak upojna, że nie mogłam się nią nacieszyć i trudno było wracać. Pewnie już wspominałam, że najchętniej bym się zagnieździła nad jakimś fiordem, bogatym w ryby, w przytulnym, małym domku... No, ale tyle fantazje! ;-)

Być może, gdybyśmy trafiły na inną pogodę, udając się do Norwegii, inaczej byśmy na wszystko patrzyły. Miałyśmy jednak szczęście - cały tydzień rozpieszczał nas jeśli nie intensywnie błękitnym niebem, to przynajmniej przyzwoitym stopniem zachmurzenia. To przez to zapomniałam kompletnie, że norweska pogodowa codzienność podobno jest troszkę inna, a tydzień TAKIEJ pogody to zwykła anomalia ;-) Bo, wnosząc z opowieści i najrozmaitszych relacji, zakładam, że norweska pogodowa codzienność jest czymś pokroju aury z,,Łowcy trolli" (swoją drogą, bardzo uroczy paradokument)... Ok, to była taka dalece posunięta dygresja, ale nie jest źle, bo trolle przywodzą mnie znów do momentu stwierdzenia, że mieliśmy obiadek, który jechał z nami.

Postanowiliśmy zatrzymać się przed Drogą Trolli, żeby go sobie uczciwie skonsumować wśród niesamowitych gór i skał. Nic nigdy nie smakowało mi tak, jak własnoręcznie złapana ryba, zjadana kęs po kęsie na skale, a której rozciągał się widok na łańcuchy górskie wokół i na jezioro w oddali. I znów - gdzie nie spojrzałam, tam było trochę inaczej. Panowała ta cudowna cisza, którą zna każdy, kto choć raz zapuścił się w bardziej odludne góry. Tylko wiatr... No i Chili, który rozkoszował się chwilowym brakiem smyczy i buszował między kamerdolcami, węsząc potencjalną zdobycz.

Kiedy zjedliśmy i nacieszyliśmy się już tym niesamowitym miejscem, ruszyliśmy w kierunku osławionej Drogi Trolli, będącej jednym z norweskich must see. Popularność Trollstigen jest niewątpliwie zasłużona, a my byliśmy tam poza wakacyjnym sezonem, więc niemal wcale nie odczuliśmy jej mniej fajnych skutków pod postacią tabunów ludzi. Na skraju drogi, przed momentem, kiedy zaczyna opadać stromo w dół - sklepik. Urocze, mniej lub bardziej kiczowate figurki całych trollowych rodzin łypały na nas z półek. Były też znaki drogowe z charakterystyczną sylwetką trolla - na magnesach, kartkach pocztowych itp. Wybraliśmy wariant najdosłowniejszy. Sfociliśmy się przy oryginalnym znaku, który znajduje się niemal na samym końcu drogi. Oczywiście nie my pierwsi, i zapewne nie ostatni, biorąc pod uwagę stopień poobklejania znaku wszelakiego typu naklejkami (,,ku pamięci" i takie tam, wiecie!).

A sama droga? Wąska, stroma, poprowadzona zakosami z uroczymi ,,zatoczkami", żeby samochody mogły się wygodniej minąć. W czasie jazdy przejeżdżamy przez kamienne mosty, pod którymi (w zasadzie to obok też z racji niemal pionowych ścian) wartko spływają spore górskie strumienie. Kiedy zjeżdżamy na sam dół, droga prowadzi już po w miarę płaskim terenie, górskimi dolinami i przez wyżyny, do Trondheim.

Zdjęcia drogi i mnie z dalekim krewnym - Patrycja Mazur

niedziela, 10 marca 2013

Brzmienie / Muzyka podróży



To nie są piosenki, które po prostu opisują podróż. One robią to niebezpośrednio i zawsze chodzi nie tyle o całość wyprawy, ale o jakiś jej aspekt i rodzaj. Lubię wszystkie trzy, a ta ,,podróż" w tytule tyczy się nie tyle ich treści, co faktu, że w zamierzchłych (jak to brzmi ;-) czasach, kiedy zaczynałam studiować, zarówno muzyka Ironów, jak i rozmaite ,,etniawki" towarzyszyły mi w drodze z domu i do domu. Co do Cuefx zaś, to ich muzykę poznałam niedawno i - zachwycona - popełniłam nawet wywiad ze wspaniałą wokalistką, jaką jest Agnieszka Twardoch (można go przeczytać TU). Dodam jeszcze, że dawno temu, kiedy pierwszy raz zetknęłam się z określeniem ,,journeyman", stwierdziłam, że znaczy tyle, co ,,traveler". Słodka, dziecięca naiwności :-)

wtorek, 5 marca 2013

Polska / Beskid Śląski


Zima się zbiera do domu (biedna Buka!), dni są coraz dłuższe i ogólnie - nadciągają cieplejsze klimaty. A przecież nawet w czasie siarczystych mrozów można zrobić coś fajnego i pozytywnego! Na przykład iść na sanki na pobliską górkę... A że ma ponad tysiąc metrów, to i co z tego? ;-)
Pewnego pięknego (jakżeby inaczej) dnia dawno dawno temu, korzystając z tego, że dziewczyny przyjechały z Krakowa, postanowiłyśmy wziąć Gustawa na spacerek. Jak się już zapewne domyślacie, Gustaw ma stalowe mięśnie i jest nieczuły na warunki pogodowe. Prawdziwy twardziel! 
A nasza trasa? Dobrze, przyznam, że tym razem pozwoliłyśmy sobie na kilka chwil słodkiego lenistwa, wyjeżdżając na Szyndzielnię kolejką ;-) Potem, pomimo trzaskającego mrozu, popełzałyśmy na Klimczok. Słonko świeciło, zimnolubne ptaszki śpiewały, słowem idylla. Trasa do schroniska na Klimczoku była bardzo luksuśnie wyratrakowana, ludzi niewielu, panienek na obcasie brak (typowe dla tej trasy w lecie...). Maszerowałyśmy więc całkiem raźno w towarzystwie naszego Gustawa Niszczyciela. W schronisku posiliłyśmy się czymś ciepłym.

 
Fot. Anita Jaśkiewicz


Bardzo przyjemna była też droga do Bystrej, gdzie Gustaw bardzo się nam przydał, taranując swoim żelaznym cielskiem wszystkie przeszkody. Nieraz wymykał się spod kontroli, ale ostatecznie zostawał ujarzmiony. Muszę przyznać, że sanki to bardzo wygodny środek transportu, kiedy ma się gdzieś z górki ;-) No i same góry zimą to coś wspaniałego!