sobota, 13 lipca 2013

Polska / Tatry / Świnica






Ach, kiedy to było! Byłam młoda i piękna, ulicami jeździły powozy, a wysiadało się po grzbiecie lokaja... No, dobrze, to wcale nie były aż tak odległe czasy ;-) Moja przygoda z Tatrami rozpoczęła się na studiach. W czasie pierwszych lat dwa razy pognano nas na tzw. praktyki w terenie, co oznaczało, jak nietrudno się domyślić, praktyki w terenie. Wybrałam opcję z Podhalem, było miło, góry na wyciągnięcie ręki, ale jakoś się tak złożyło, że wtedy nie wybrałam się w nie. Gdzieś w połowie studiów natomiast uznaliśmy z S., że wypadałoby w końcu odkryć, co dziesiątki ludzi widzą w najwyższych polskich szczytach. No i odkryliśmy, a dodatkowo ja uzależniłam się od tego wszystkiego: od włażenia tak wysoko (ok, nie są to ośmiotysięczniki, ale i tak jest uroczo), od wspaniałych widoków, od wielu szlaków, z których każdy podąża w inną stronę...





Zabawa była przednia, choć groźba deszczu bardzo dosłownie wisiała w powietrzu. Zdjęcia pochodzą z pierwszego dnia, kiedy postanowiliśmy ambitnie, że przywitamy się z Tatrami, wpełzając na Świnicę. Już trochę mniej ambitnie natomiast, rano, udaliśmy się w stronę kolejki na Kasprowy Wierch. Stwierdziliśmy, że co za dużo, to niezdrowo. Przynajmniej na początek. Kasprowy mieliśmy zdobyć za pomocą własnych kończyn dopiero za dwa lata. Wtedy jednak, po komfortowym wyjechaniu kolejką, udaliśmy się na Świnicę. Z racji jesieni, cudownego okresu poza sezonem, kiedy Zakopane lekko pustoszeje (lekko, bo całkowicie chyba nigdy), zabawa była jeszcze lepsza. Na szlakach nie spotykało się już mistrzów praktyczności w japonkach, za to  o wiele lepiej można było się wsłuchać w ciszę gór. Ja, przyzwyczajona do Beskidu Śląskiego, który jest dość tłoczny, a dźwięki samochodów można usłyszeć nawet na szczytach, rozkoszowałam się tym nieco innym rodzajem gór.





Czerwony szlak na Świnicę tonął we mgle, która na szczęście dla nas - pasjonatów widoczków - nie była mgłą totalną. Dobrze, czasami niewiele jej brakowało, ale podczas zejścia w stronę Gąsienicowej grzecznie ustąpiła i przepuściła nawet trochę słońca. Wchodziliśmy na Świnicę po urokliwie dużych kamerdolcach, wspomagając się łańcuchami. Po drodze minęliśmy raptem kilka osób. Na szczycie miło było rozejrzeć się wokół i czerpać satysfakcję z tego, że przypełzało się w tak piękne, jesiennie odludne miejsce.


1 komentarz: