czwartek, 12 września 2013

Norwegia / Trondheim

Wspominałam już kiedyś, że przepadam za wnętrzami, utrzymanymi w skandynawskim stylu, a i moda ludzi Północy wyjątkowo do mnie przemawia? Ta wygoda i estetyka... A nade wszystko duże okna. Tak, na punkcie dużych okien jestem wyjątkowo zafiksowana. Zauważyliście, że im dalej na północ, tym większe okna, a im dalej na południe - mniejsze (analogicznie ,,działają" koty: te północne są wielkie i puszyste, te południowe: raczej lekko skórzaste...)? Dobra, to było wyjątkowo głębokie i w sumie to - już na starcie - była dygresja. Lekka dygresja, bo dlaczego nie miałabym porozwodzić się trochę na temat skandynawskiego stylu w kontekście Trondheim ;-) Ach, kiedy to było... Biorąc pod uwagę tempo zamieszczania przeze mnie nowych postów, minął rok. No, ale może będzie jak z winem - im starsze, tym lepsze ;-) Poniżej mała i subiektywna lista rzeczy, które skradły moje małe, plugawe serduszko w Trondheim.
ARCHITEKTURA. Dobrze, ten wtręt na początku nie był wcale dygresją. Jedno z największych norweskich miast (oczywiście ,,największych" w rozumieniu Norwegów, czyli nieco większych niż takie, nie szukając daleko, Bielsko-Biała) to uroczy przykład malowniczego połączenia starego z nowym. W sercu miasta uwodzi m.in. piękna i bardzo stara katedra (Nidarosdomen). Budowla o tyle cenna, że we względnie dobrym stanie wyszła z dawnych pożarów miasta, które były prawdziwą zmorą mieszkańców. Zresztą, nietrudno o porządny pożar przy drewnianej zabudowie. Zwłaszcza takiej, w której budynki znajdują się tak blisko siebie. Katedra cieszy oko bogatymi ornamentami. Od frontu witrażowa rozeta, a także szeregi świętych i królów, stojące sobie spokojnie i kamiennymi oczyma spoglądające w dal. Mnóstwo detali, lekko gotycki look. Wiecie zapewne, o czym mówię, a niejeden historyk sztuki dostaje palpitacji serca, kiedy to czyta, jestem pewna ;-) Wielki plus za śliczne gargulce.
W sezonie można się wdrapać na katedralną wieżę, więc niestety nie stało się to naszym udziałem (podobnie jak popłynięcie na wyspę ze starym klasztorem Benedyktynów). Z drugiej strony jednak nie ma nic przyjemniejszego niż zwiedzanie bez tłumów turystów. Wokół katedry rozciąga się teren starego cmentarza, który zaciemniają rozrośnięte drzewa. Dodając do tego specyficzne północne światło, uzyskamy niezwykle urokliwą mieszankę. Dobrze, przyznam, że osobom podatnym na stany depresyjne raczej nie przypadnie to do gustu, ale cóż począć ;-)
Miejskim rejonem, niewątpliwie wartym zobaczenia, a przy tym niesamowicie fotogenicznym, jest część starego miasta, skupiona nad rzeką Nidelvą. Tak, to właśnie te charakterystyczne, kolorowe, stare i piętrowe domy, zwrócone frontami do rzeki, które namiętnie fotografowałam. Od strony rzeki posiadają specjalny pion z otwieranymi szeroko oknami i systemem wysięgników, za pomocą których do środka dostawały się towary. Obecnie większość tych domów jest nadal użytkowana jako sklepy, knajpki, powierzchnie mieszkalne, a także - oczywiście - obiekt zachwytów przyjezdnych ;-)
Królewska rezydencja (w tym względzie Trondheim - dawne Nidaros - ma sporą tradycję), wyglądająca po prostu jak trochę większy drewniany dom, czerwony drewniany most w pięknymi zdobieniami, pozostałe rejony starówki to także bardzo urokliwe miejsca.
WIDOKI. Jest kilka punktów, które niezwykle apetycznie wznoszą się nad miastem, zachęcając do wdrapania się nań i odgórnej obserwacji Trondheim. Jednym z nich jest stara twierdza Kristiansten (masywny, biały budynek z malutkimi okienkami i całkiem zacnymi armatami na murach wokół), drugim - okoliczne wzniesienia (z których dla przykładu można sobie obejrzeć zachód słońca), a trzecim - wieża Tyholt z obrotową restauracją na górze, zagraconą lokalnymi elementami wystroju wnętrz,wygrzebanymi w sklepikach ze starociami.
SKLEPIKI. Dla osoby, która lubi wszelkiego typu targi staroci, najrozmaitszej maści ,,antyki" i inne urokliwe rzeczy ,,z duszą",skandynawskie miasta i miasteczka jawią się jako prawdziwy raj. Sklepików z powyższym asortymentem jest tu całe zatrzęsienie. Gdyby się uprzeć, to spokojnie można by od zera iw dobrym guście urządzić cały dom. Drugim typem sklepu, który wyjątkowo przypadł mi do gustu, były lokale, oferujące produkty kuchni azjatyckiej i bliskowschodniej. Z racji na sporą ilość obcokrajowców z tych regionów świata, mieszkających sobie w Norwegii, sklepiki z orientalnymi rzeczami mają rację bytu. Sami Norwegowie rzadko do nich zaglądają, preferując swoje jedzenie (niekoniecznie jedzenie tradycyjne; często na stoły wędruje pizza i fast foody). My natomiast zaglądałyśmy chętnie - Patrycja uzupełniała domowe zapasy wiktuałów, ja sztachałam się zapachem (tym niezwykłym, orientalnym, charakterystycznym, pełnym woni egzotycznych przypraw). Tak, nie ma to jak znaleźć Orient, jadąc na północ Europy ;-)

ROWEROWY ŚWIAT. Nie byłam jeszcze w Amsterdamie, ale Trondheim to taki mały Amsterdam. Rowery są wszędzie. Nawet zatopione w rzece, pod jednym z głównych miejskich mostów, podczas licznych studenckich balang (tak, to miasto o bardzo studenckim charakterze). Rzędy dziesiątek rowerów pysznią się, poprzypinane gdzie popadnie. No i jeżdżą niemal wszyscy, w pogardzie mając liczne górki, które są wszędzie obecne. W jednym miejscu dla tych mniej wytrwałych stworzono specjalny rowerowy wyciąg, który wywozi delikwenta na szczyt stromej ulicy. No i nikt nie patrzy dziwnie na rowerzystę, przemieszczającego się po mieście. Pocieszam się, że i Polaków powolutku taka mentalność dopada :-)

RYBKI. Próba łowienia rybek przy fiordzie nieopodal miasta zakończyła się kilkoma straconymi spławikami i ogólnym wychłodzeniem łapek, trzymających wędki :-) Rybom z Trondheim najwyraźniej nie przypadłyśmy do gustu. Za to bardzo zacnie udały się nam podchody, urządzone w przedostatni dzień naszego pobytu w Norwegii. Wioska na zboczu góry, nieopodal miasta, stała się świadkiem naszych fascynujących zmagań, podczas których dwie drużyny naprawdę ostro wczuły się w grę :-D Fajnie jest czasem oderwać się od ,,dorosłej" codzienności i być jak beztroskie dzieci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz