niedziela, 6 października 2013

Polska / Sopot






Jest taka kategoria miejsc, które nigdy nie staną się moim docelowym miejscem podróży. Nie powiem, żeby listę tę otwierał Sopot, ale jest całkiem wysoko ;-) Sopot to oaza rodaków, spragnionych splendoru gwiazd, chodzenia po tym samym piasku i pławienia się w tych samych falach, co celebrytka Taka a Taka lub przystojny aktor jednego sezonu - Taki a Taki. Ulubiona miejscówka modowych blogerek (bez serii zdjęć na molo wyjazd się nie liczy i trzeba powtarzać...). W końcu - wczasowa destynacja tysięcy Polaków, którzy chcą zakosztować mitycznego Sopotu... No, ok, koniec złośliwości ;-)
Sopot jest ładny. Serio, poza sezonem, kiedy znikają tabuny plażowiczów, to bardzo urokliwe miejsce. Odwiedziłyśmy go z Hosem we wrześniu ubiegłego roku, mając wolny dzień w Gdańsku, w drodze do Norwegii. Zapakowałyśmy się w trójmiejską kolejkę (bilet, kasowany na peronie, przed ulokowaniem się w nadjeżdżających wagonach, skradł nasze serca, o tak) i pojechałyśmy do Sopotu.


Dzień był bardzo przyjemny - chmury powoli się rozpraszały nad morzem, dopuszczając do nas promienie słońca, które rozkosznie rozgrzewały (na tyle oczywiście, na ile może to zrobić polskie, jesienne słońce), a Sopot świecił pustkami. Wysiadłyśmy z kolejki i skierowałyśmy się w stronę plaży, na przełaj, przypadkowymi uliczkami. Żadne tam deptaki, prawdziwe wdzieranie się w sopockie trzewia ;-) Tia, ,,na przełaj" to przyjemnie kojarzące się słowo, wielokrotnie przydatne, o wysokim stopniu użyteczności. Sopockie uliczki kryły - dla przykładu - stare, drewniane wille z początków XX wieku. I trochę kotów.
Rozsiadłyśmy się na plaży. Smętnie złożone parasolki i słońce, które przedwcześnie zachodziło, utwierdziły nas w przekonaniu, że miejsce rozpoczęło proces zapadania w sen zimowy. Jedno nie uległo zmianie na jesieni, pomimo zapewnień miłego pana z naszego gdańskiego hostelu - chcesz wpełznąć na sławetne molo, więc płać! Grosze, bo grosze, ale uznałyśmy, że chyba jednak nie warto (dlatego nie będzie w tym poście słit foci z kultowej miejscówki, przepraszam) i poszłyśmy na spacer plażą.


Miło było zobaczyć Bałtyk jesienią. Kiedyś, jako dziecko, co roku jeździłam nad nieco kapryśne polskie morze. Oczywiście zawsze latem. Potem przestałam, bo ileż można wałkować ten sam temat ;-) Niemniej jednak zawsze darzę Bałtyk dużą dozą sentymentu. Zwłaszcza na jesieni, kiedy wybrzeże nabiera specyficznego klimatu chłodu, osamotnienia i schyłku. To nastrój jakby żywcem wyjęty z ,,Opowieści chłodnego morza" Pawła Huellego. Kto czytał, ten wie, kto nie czytał - polecam serdecznie, bo Huelle to jeden z bardzo nielicznych pisarzy, którzy znajdują się na mojej książkowej ,,top-liście" od lat. Żałuję zawsze, że ,,Opowieści..." nie liczą sobie więcej stron, bym mogła delektować się ludzkimi historiami, splecionymi z morzem.

3 komentarze:

  1. Piękne zdjęcia, piękne widoki

    OdpowiedzUsuń
  2. Plaża jednak wydaje się nie być zbyt ciekawa. Zwłaszcza na zdjęciu przedostatnim coś czarnego na niej widać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kamyki i jakieś wodorosty, z tego, co pamiętam - nic toksycznego :-) Czy ładne? Kwestia gustu ;-)

    OdpowiedzUsuń