środa, 4 grudnia 2013

Polska / Niepołomice i krakowskie okolice


W Krakowie spędziłam pięć uroczych, leniwych i raczej mało aktywnych lat. Pierwszego dnia szłam na uczelnię z mapą (teraz brzmi z lekka kompromitująco, wiem). Drugiego też, ale już nie zerkałam - słowo ;-) Na początku, kiedy wszystko było takie nowe, podniecające i prowokujące do odkrycia, nie bardzo chciałam i miałam jak to uwieczniać. Załapałam się na końcówkę ery aparatów nie-cyfrowych. Posiadanie sprzętu nie było tak oczywiste, jak dziś. Swoją drogą, ach, łezka się w oku kręci, gdy wspominam mój pierwszy telefon z aparatem. Te mrowienia, te piksele na wierzchu... W późniejszym okresie, gdy miałam już na podorędziu poręczny aparat, Kraków mi spowszedniał. Sorry, Winnetou, brzmi jak profanacja, ale tak było - jako żywo! Ot, syndrom zagnieżdżonego osobnika. Dobra, nie tak bardzo zagnieżdżonego, jak sobie teraz pomyśleliście - w końcu wracałam do domciu na niemal każdy weekend. Bo narty, bo coś tam... ;-)

Teraz, ponad dwa lata po zakończeniu studiów odzyskuję dla siebie Kraków w formie bardziej turystycznej. Mogę potraktować go z dystansem, wpaść raz za czas, by odwiedzić ,,stare śmieci" i poznać zupełnie nowe miejsca. No i nawiedzić pasku... tfu, moje wspaniałe przyjaciółki na przykład ;-) Kiedyś, gdy byłam piękną, młodą romantyczką i niepoprawną idealistką, marzyłam o przesiadywaniu wśród krakowskiej bohemy i dyskutowaniu na wzniosłe tematy. Wiecie, ten typ (blade licealistki w ponaciąganych, obszernych, czarnych swetrach) tak ma. Jaka bohema? jakie wzniosłe tematy? ;-)

No, ale odwalam tu podróż sentymentalną, a miało być bardziej współcześnie...

Jakiś czas temu, w październiku bodajże, wybraliśmy się z S. do Krakowa. Załadowaliśmy rowery na samochód, bo weekend miał być dość zacny pod względem pogodowym. Postanowiliśmy, że wybierzemy się do Niepołomic z A. Poranna mgła nie zachęcała do ruszenia się z cieplutkiego i wygodnego łóżeczka, ale - jak mawiają - trzeba być twardym, a nie MIĘTKIM. Więc ruszyliśmy. W okolicach Kombinatu zachwycała sceneria rodem z niesamowicie ambitnego horroru ,,Czarnobyl. Reaktor strachu" (niemal pięć na dziesięć gwiazdek na Filmwebie). Wydawało się, że lada chwila z krzaków wypadną zmutowani długim życiem w blasku promieniowania mieszkańcy. Dzień był przepiękny, z dużą ilością słońca. Ciekawie kontrastował z wizją mutantów, gnieżdżących się w zardzewiałych budowlach różnego przeznaczenia, porozrzucanych po okolicznych laskach, polach i nad rzeką.

Potem zrobiło się mniej postapokaliptycznie, a bardziej sielsko.

Kompleksy jezior, pola, małe wioski, a wszędzie cicho i spokojnie, jak na prawdziwe zadupie przystało. Bezdomny kot dostał najdroższą w jego (i naszym) życiu konserwę, kupioną na stacji benzynowej specjalnie dla niego. A. była bliska przygarnięcia sierściucha, ale ostatecznie każdy podążył własną drogą. Ludzie z kosami porządkowali przestrzeń wokół domów przy grobli. Niepołomice natomiast, do których finalnie dotarliśmy, to całkiem urocze miasteczko. Mają spory zamek, nieco korespondujący stylem z tym krakowskim, mają ładny ryneczek z kilkoma kafejkami i knajpkami.

Kiedy wróciliśmy, zafundowaliśmy sobie odchamianie - było kino (,,Grawitacja", dla której byłam bardziej łaskawa niż inni), a następnego dnia tegoroczna odsłona World Press Photo, na którą do centrum Krakowa także pojechaliśmy na rowerach. Wracaliśmy tłoczną trasą nad Wisłą. Kolorowe liście opadały, a dzieci i psy radośnie się w nich nurzały i rozrzucały je na wszystkie strony. Rozkoszowaliśmy się przejażdżką w pełnym słońcu i chwale. 

Całkiem niedawno ponownie odwiedziłam Kraków (beep, beep! zaczynają rosnąć moje statystyki odwiedzin w ,,prawdziwej stolicy Polaków"). W końcu bycie jedną z czterech ,,cioć" zobowiązuje przynajmniej do obejrzenia sobie małego, słodkiego robaczka :-) Ale o tym innym razem...

3 komentarze:

  1. oh ah, sentymental-nie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Trzeba było wpadać do nas jak już byliście Maciej

    OdpowiedzUsuń
  3. Na pojechanie do Krakowa zdecydowaliśmy się tego samego dnia ;-) Nie chcieliśmy nagle zwalać się nikomu na głowę, więc w konsekwencji nikogo nie nawiedzaliśmy :-)

    OdpowiedzUsuń