– Zamieszkałbym [w Chinach], gdybym znalazł w nich miejsce, które nie stanowiłoby zagrożenia dla życia. Zaczynałem sobie uświadamiać, że dopóki nie znajdę takiego miejsca, nie mogę z czystym sumieniem sprowadzić tu dwojga małych dzieci. Już sobie wyobrażałem moich synów po latach: ‘Cieszę się, że miałeś szansę zrozumieć Chiny, tatusiu. Ychu, dychu. Nie przejmuj się. To tylko rozedma płuc’.
– Musicie wiedzieć, że zapuściłem brodę. To obowiązkowa rzecz, którą robią mężczyźni z zachodu, podróżujący do Tybetu. Nie ma na to wyjaśnienia. Sir Edmund Hillary miał brodę, kiedy wszedł na Everest. Brad Pitt miał brodę w ‘Siedmiu latach w Tybecie’. Dwaj Australijczycy, z którymi leciałem jednym samolotem do Lhasy, też mieli brody (jednak ich dziewczyny już nie). (…) Poznałem dwóch Japończyków z plecakami. Obaj mieli brody. Mogę tylko powiedzieć, że jeśli jesteś obcokrajowcem rozważającym podróż do Tybetu, na twarzy wyhodujesz sobie futro. Opór jest daremny.
Fot. emmawpodrozy.blogspot.com |
Chiny Maartena Troosta to kraina smogiem i toksycznym ściekiem płynąca. Niemal nie uświadczysz już w nich miejsc, które zachowały swój pierwotny charakter, zarówno jeśli chodzi o przyrodę, jak i dziedzictwo kulturowe. Przyczyny są dość złożone, ale główne z nich bardzo łatwo wskazać. Dużo złego dla samej kultury uczyniła rewolucja Mao. Jednak zarówno tradycyjne dziedzictwo, jak i przyroda, przegrywają w konfrontacji z obsesyjnym wręcz dążeniem Chińczyków do ciągłego rozwoju gospodarczego. Chiny autora książki to w dużej mierze świat fabryk i wielomilionowych miast, od którego coraz trudniej uciec.
Nie jest to jednak niemożliwe. Wciąż są w Chinach miejsca, gdzie można złapać oddech, w spokoju przekąsić żywego kalmara, czy napić się piwa. Można zejść z utartych turystycznych szlaków zwiedzania, odkryć dla siebie miejsca, gdzie czas zatrzymał się dziesiątki lat temu. Bywa też na odwrót: czasem miejsca, które kojarzą się z ciszą i pięknem, okazują się już tylko zadeptanymi przez miliony turystów plastikowymi stolicami kiczu. Albo miejscami, które ostatkiem sił bronią się przed całkowitą sinizacją (Tybet).
Maarten Troost próbuje zrozumieć Państwo Środka dla siebie, ale też dla swojej rodziny. Pierwotny jego plan jest bowiem prosty. Pojedzie do Chin, sprawdzi, czy da się w nich żyć, po czym sprowadzi się tam z Sacramento – amerykańskiego totalnego, przepraszam za wyrażenie, zadupia, na którym obecnie mieszka. Sprawa okazała się jednak bardziej skomplikowana, bo Chiny poznać i zrozumieć jest zadaniem dość karkołomnym, a na krótką metę niemożliwym.
W czasie swojej podróży przez najrozmaitsze miasta i prowincje Chin podróżnik poznaje nową dla siebie kulturę, wzbogaca się o nowe doświadczenia, ale także pokonuje lęki, przemierzając potężne łańcuchy górskie.
Sylwiaczkowa ocena:
****/*****
4/5
****/*****
4/5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz